Trzy kraje w osiem dni, czyli jesteśmy Japończykami - wybrzeże Costa de la Luz

Właściwie miałam dokończyć opisywanie wyprawy do Turcji, ale muszę ten ostatni wpis odsunąć na kiedy indziej, bo właśnie wróciliśmy z Wybrzeża Światła w przepięknej Andaluzji i świeże wspomnienia kołaczą w głowie. Póki czas nie zatrze ulotnych spostrzeżeń, spróbuję przelać na papier przynajmniej jakąś część tego co zobaczyliśmy.
W tym sezonie nasz wybór trasy wakacyjnej padł na Hiszpanię - konkretnie wybrzeże Costa de la Luz w prowincji Huelva i pobliską Portugalię (region Algarve). Wystartowaliśmy z Warszawy z godzinnym opóźnieniem, ponieważ jak się okazało, lotnisko nie nadąża z odprawą samolotów, co jest następstwem likwidacji wielu połączeń z innych dużych miast. Kto by się jednak tym opóźnieniem przejmował, kiedy jest się w drodze na wakacje. Po czterech godzinach lotu wylądowaliśmy w Faro w Portugalii, skąd do naszej wakacyjnej miejscówki dzieliła nas godzina jazdy autokarem. Stacjonowaliśmy na Isla Canela (cynamonowej wyspie) nad Oceanem Atlantyckim. Miejsce bardzo urokliwe, z plażą tak szeroką, że chyba śmiało mogę powiedzieć, że takiej jeszcze nie widziałam (po odpływie plaża powiększała się znacznie). Dlaczego cynamonowa wyspa? Oczywiście jest legenda z tym związana. Mianowicie piasek na plaży w bardzo specyficznym kolorze, to nic innego jak pozostałość po tym, jak jeden ze statków przewożących na pokładzie cynamon, przewrócił się i cały ładunek wysypał się na pobliską wyspę. W każdej legendzie jest ponoć trochę prawdy, więc kto wie - może i w tym wypadku tak było. Wierzyć, czy nie, piasek jest cudny, plaża szeroka, a ocean, jak na ocean nawet zachęcający do kąpieli (ze względu na temperaturę wody oczywiście). Codziennie wody Atlantyku wyrzucały na brzeg tak duże muszle, że do domu przywieźliśmy spore zbiory. Na pewno nasz bagaż zrobił się znacznie cięższy, tym razem wcale nie przez wywożone lokalne trunki ;). 
Isla Canela, jak i pobliska Isla Cristina to wyspy, które powstały wskutek trzęsienia ziemi, które nawiedziło okolice Lizbony w 1755 roku. Powstałe tsunami zalało i doszczętnie zniszczyło większą część Portugalii i południową część Hiszpanii. Podobno siła trzęsienia ziemi odczuwalna była aż w Wenecji. Po przejściu kataklizmu, częściowo ląd został niejako porozrywany na małe wysepki, powstały sieci kanałów, które dodatkowo są zamulane do dnia dzisiejszego przez wody uchodzącej do Atlantyku Guadiany, i obecnie oprócz urokliwego miejsca, rozlewiska stanowią również naturalne siedliska wielu gatunków ptaków. 
Isla Canela ze względu na duże, ciągle dość "dzikie" (choć niektórzy mogą powiedzieć, że szlachetne) tereny, przyciąga miłośników gry w golfa (znajdują się tu ogromne pola golfowe) a silnie wiejące wiatry to raj dla kitesurferów. Na Isla Canela oprócz kilku dużych hoteli znajduje się morze wakacyjnych apartamentowców, które jak w sezonie się zaludnią to aż nie chcę myśleć o tych tłumach ludzi. Nie jest to na pewno miejsce zabaw nocnych. To urokliwe, spokojne miejsce do odpoczynku i kontemplacji tego co się widzi. Przynajmniej takim nam się pokazało. Będąc na początku czerwca, przed sezonem jeszcze, mieliśmy tam dokładnie to, po co przyjechaliśmy - święty spokój. Isla Canela to również wspaniała baza wypadowa na pobliską Islę Cristinę, do Ayamonte, Huelvy, Sevilli, czy nawet na Gibraltar. Dla nas - włóczęgów i obieżyświatów - miało to szczególne znaczenie. 



piękne muszle wyrzucane na brzeg oceanu
cudowne kwiaty bugenwilli porastają całą wyspę
bananowce przed hotelem

Zwykle, a właściwie nigdy nie piszę o hotelu, w którym się znajdujemy, jednak postanowiłam tym razem zrobić wyjątek ze względu na wspaniałą jego architekturę. Hotel właściwie swoim wyglądem nie wskazywał na miejsce, w którym się znajdowaliśmy, tylko nawiązywał raczej do budynków berberyjskich, czy też arabskich. Położony w przybrzeżnym pasie wydm, niedaleko oceanu, kolorem przypominający zabudowania Marrakeszu. Zapewniano nas o niesamowitej kuchni i to się sprawdziło. Niezliczone ilości ryb i owoców morza, które posmakowaliśmy oraz lokalne wino Cava, które podawano do śniadania to tylko niektóre z rozlicznych zalet tego miejsca. Pokój z widokiem na ocean z jednej strony, i z widokiem na marinę i sąsiednią wyspę - z drugiej, słońce, które nas budziło późno, bo wstawało dopiero o 7.30, i duża ilość pięknej roślinności uczyniły nasze krótkie pobyty w hotelu niezwykle przyjemnym czasem.





Na sąsiednią wyspę Isla Cristina można się dostać tramwajem wodnym za 6 euro od osoby w obie strony. Rejs łódeczką trwa może jakieś 15 minut. Łódki stacjonują w pobliskiej marinie, gdzie zacumowane są też piękne duże łodzie bardzo bogatych ludzi. Widoki są naprawdę nieziemskie. 


przepiękna roślinność we wszystkich krajach śródziemnomorskich zawsze cieszy oko




płyniemy na Isla Cristina


Isla Cristina jest większą wysepką niż Isla Canela. Znajdziemy tam więcej sklepów, restauracji, kawiarenek, jest szkoła i szpital oraz większa baza hotelowa. Zwiedziliśmy nabrzeże, przeszliśmy 10 kilometrowym spacerem przez plażę i miasteczko. Z promenady na plażę prowadzi długi drewniany most. Most jest niezbędny ze względu na ciągnące się przed wydmami rozlewiska.




ze względu na silny wiatr, włosy żyły własnym życiem ;)









Nieopodal naszego hotelu mieliśmy proste dojście chodnikiem wzdłuż lokalnej drogi do drugiej części naszej wyspy cynamonowej - Punta del Moral. Znajdują się tam restauracje, sklepiki, urokliwy kościółek oraz piękna zabudowa mieszkalna. Naprawdę nie spodziewaliśmy się, że ta część wyspy jest tak śliczna. Wszędzie czyściutko. Chodniki wręcz lśniły w zachodzącym słońcu. Życie tam biegnie spokojnie, nikt się donikąd nie spieszy. Jak ja im tego zazdroszczę... 


widok z Punta del Moral na Isla Canela

widok z Punta del Moral na Isla Cristina












W wolnym od wycieczek dniu wybraliśmy się oczywiście... na wycieczkę ;). Lokalnym transportem za 1,40 euro w jedną stronę pojechaliśmy do pobliskiego Ayamonte. Ayamonte - białe miasto (ze względu na charakterystyczną zabudowę) graniczące z Portugalią rzeką Guadianą. Przejście graniczne biegnie przez nowoczesny most wiszący (z 1991 roku), który został współfinansowany w równych częściach przez państwa graniczne. W tym ponad 20 tysięcznym mieście znajdziemy piękny port jachtowy, całe aleje drzewek pomarańczowych wzdłuż ulic (odmiana tych pomarańczy ma wyglądać, a nie smakować - nie polecamy, są kwaśne), malownicze placyki z mnóstwem wzorów mozaikowych, cudowne kwiaty i drzewa wprost "wylewające" się z każdego domostwa. Zrobiliśmy udane zakupy, bo znajduje się tam sporo sklepików z towarem wszelakim. Co nas bardzo zaskoczyło podczas pobytu w Hiszpanii, to kultura jazdy kierowców. Pieszy w Hiszpanii jest "święty" i ma bezwzględne pierwszeństwo jako uczestnik ruchu drogowego. W Ayamonte właśnie, kierowcy już z daleka zatrzymywali się przed przejściem umożliwiając nam przedostanie się na drugą stronę ulicy. Pomimo gorąca, nikt na nikogo nie trąbi, wszyscy jadą spokojnie. To było naprawdę zadziwiające doznanie! Brawo hiszpańscy kierowcy! Niebywałej umiejętności parkowania w ciasnych uliczkach również moglibyśmy się uczyć od Hiszpanów. Zaparkują na milimetr i wyjdą z samochodu przez zamknięte drzwi ;). Do tego nie przywiązują większej wagi do swoich aut. Prawie wszyscy jak jeden mąż mają poobijane karoserie. Jedni bardziej, inni mniej. Nie ma znaczenia czy samochód jest nowy, czy trochę starszy. Tak błahe sprawy nie zaprzątają ich głów ;).
Chodząc po miasteczku dotarliśmy oczywiście nad brzeg Guadiany. To spora, szeroka rzeka z dużym ujściem w Oceanie Atlantyckim. Czwarta co do wielkości na Półwyspie Iberyjskim. Robi wrażenie. Na drugim brzegu piękne portugalskie miasto Vila Real de Santo Antonio, które mieliśmy przyjemność zwiedzić podczas wyprawy po Algarve. Ale o tym innym razem. 
Cudowna jest andaluzyjska zabudowa. Już podczas przejazdu z lotniska w Faro do Isla Canela zwróciliśmy uwagę na zakończenia kominów na dachach, które mają takie jakby czapeczki w stylu muzułmańskim czy arabskim. Te zakończenia kominów to prawdziwe dzieła sztuki, a fachowiec je budujący to przedstawiciel oddzielnego zawodu wykonujący tylko ten element dachu. Zdziwił nas ten widok i ten styl architektoniczny, bo przecież i Portugalia i Hiszpania to kraje katolickie (domy w obu tych krajach mają takie właśnie wykończenia kominów). Okazało się, że ten element budynku nie ma nic wspólnego z religią, ale raczej z przesądami i czarną magią :). Dzięki tym czapeczkom na kominach do domów nie przedostaną się złe duchy... Ot i cała tajemnica. O przesądach będzie więcej w opisie podróży po Portugalii. Tak, czy inaczej żaden duch w dom nie wejdzie, a jak się go postraszy dodatkowo kolorem elewacji to już z pewnością cała rodzina może sobie mieszkać spokojnie. Co kraj to obyczaj :). A my te obyczaje uwielbiamy poznawać i podglądać.


tak wyglądają domy w Ayamonte - całe toną w kwiatach





jeden z placów w mieście
piękne mozaiki są wszędzie - na ławkach, chodnikach, domach

drzewka pomarańczowe rosną wzdłuż ulic





ołtarzyki na fasadach domów
to jest dopiero sztuka parkowania

dotarliśmy prawie do mostu granicznego z Portugalią - zabrakło nam trzech kilometrów
a tam na drugim brzegu Guadiany - Portugalia
pozdrawiamy z Ayamonte w Andaluzji na wybrzeżu Costa de la Luz


K+L

Trzy kraje w osiem dni, czyli jesteśmy Japończykami - wybrzeże Costa de la Luz

Właściwie miałam dokończyć opisywanie wyprawy do Turcji, ale muszę ten ostatni wpis odsunąć na kiedy indziej, bo właśnie wróciliśmy z Wybrze...