Zimny kraj gorącego słońca - Maroko 2018 - dzikie południe Souss-Massa

Ostatnia podróż po Maroko to była prawdziwa feeria krajobrazów - od bezkresnych bezdroży regionu Souss-Massa, przez Park Narodowy Souss Massa, mini - Saharę, zjawiskowe dzikie plaże z grotami rybaków aż po wizytę w Tiznicie - srebrnym mieście, gdzie wyrabia się przepięknej urody biżuterię w stylu berberyjskim. Wczesnym rankiem wraz z naszym marokańskim przewodnikiem, dwa jeepy rozpoczęły Off Road Morocco. Zatoczyliśmy pętlę o długości prawie 200 kilometrów od Agadiru na południe aż po Antyatlas i z powrotem. 





Im dalej na południe Maroka, tym krajobraz bardziej księżycowy i wyższe temperatury, ale nie ma się co dziwić - wszak jesteśmy u bram Sahary. Mijaliśmy miasta i miasteczka, aby zjechać w końcu ze szlaku. Bez odpowiedniego auta nie bylibyśmy w stanie poruszać się po takim terenie. Pokonaliśmy stepy, skały, piach, rzekę, aby w końcu wyjechać na zapierających dech w piersiach klifach przy dzikich plażach atlantyckich. Po drodze widzieliśmy ogromne pola kaktusowe, plantacje bananów, opuszczoną (a raczej niedokończoną) restaurację berberyjską, by udać się nieco wyżej skąd roztaczał się widok na totalny bezmiar, na zupełnie niekończący się świat. Niesamowite wrażenie, gdy człowiek patrzy w dal i zdaje się nie widzieć jej końca. W takich chwilach w świadomości rodzi się myśl o tym, jacy jesteśmy mali w obliczu takiej otchłani. Mocne przeżycie...


pola kaktusowe
opuszczona restauracja berberyjska (w sumie nie wiem, kto by dotarł do tego miejsca...) - pięknie, ale daleko od głównej drogi





za nami opuncja figowa - z niej powstaje najdroższy olejek w Maroko - cudownie działający na młodość :)
piękny kwiat bananowca, no i oczywiście dojrzewające owoce


nad rzeką Massa

namiastka Sahary, takie wrota do piekieł :)


Po opuszczeniu mini - Sahary udaliśmy się na płaskowyż, gdzie z góry mogliśmy spojrzeć na równinę Chtouka oraz na ogromną zaporę wodną Youssef Ben Tachfine. Dookoła nas widniały szczyty Antyatlasu. Maroko nie posiada żadnego naturalnego jeziora, a rzeki wysychają w trakcie najcieplejszych miesięcy, dlatego też zapory wodne to jedyne rozwiązanie na gromadzenie słodkiej wody. Na terenie Maroko takich zapór jest sporo. Ta, którą oglądaliśmy robi wrażenie nie tylko pod względem swoich rozmiarów, ale również warto zwrócić uwagę na cudowny kolor wody. Mocno rozrzedzone powietrze powoduje, że horyzont spowity jest nieustanną mgłą i to również wpływa na koloryt krajobrazu. Jest to zjawisko typowe w Maroko. Szczególnie uważni w takich warunkach muszą być piloci samolotów, które lądują na lotnisku w Agadirze. W chwili, gdy maszyna minie pasmo Atlasu Wysokiego trzeba natychmiast obniżyć pułap jednocześnie zataczając krąg nad doliną Souss Massa. Przez to rozrzedzone powietrze pasmo Antyatlasu jest całkowicie niewidoczne, dlatego piloci ten manewr muszą wykonać szybko i precyzyjnie, aby nie roztrzaskać samolotu o góry. Przyznam, że w drodze do Maroko nie mieliśmy tej wiedzy i podchodzenie do lądowania było bardzo dziwnym doświadczeniem. Ale był to prawdziwy majstersztyk pilotażu i mimo przeciążeń i wrażeniu, że bierzemy udział w slalomie, lądowanie odbyło się bez zarzutu.

na zaporze widnieje ten sam napis co na Kazbie w Agadirze: Bóg, król, naród





człowiek w turbanie, gdy tylko przybywają wędrowcy, pojawia się niepostrzeżenie z miętową herbatką - oczywiście za dirhamy :)

mieszkanie człowieka z herbatką; muszę przyznać, że marketingowo jest przygotowany - na płocie nawet ma baner promujący jego usługi ;)

Maroko administracyjnie podzielone jest na 12 regionów, które z kolei dzielą się na prefektury i dalej na prowincje. Na "granicy" każdej prowincji pojawiają się piękne bramy. Wygląda to bardzo ciekawie, tym bardziej, że bramy są często jedyną budowlą pośród stepów.



Po przejechaniu kilku takich bram wjechaliśmy do srebrnego miasta, do Tiznitu, gdzie znajdują się manufaktury biżuterii berberyjskiej. Przy okazji pobytu w Tiznicie zwiedziliśmy oczywiście medinę i mury obronne.

budynek szkoły podstawowej
uliczna produkcja typowych marokańskich placków

meczet w Tiznicie
setki tażinów do kupienia - te na zdjęciu nadają się do gotowania na kuchenkach gazowych
przepiękne drzwi - w Maroko są naprawdę zjawiskowe

wejście do "srebrnej" manufaktury






tradycyjny srebrny nóż zakładany przez pana młodego w dniu ślubu

Biżuteria jest piękna i robi naprawdę ogromne wrażenie. Sprzedawcy dwoją się i troją zachwalając towar. Muszę przyznać, że co niektórzy dobrze się targowali i zakupili wyroby jubilerskie w bardzo atrakcyjnych cenach.
Opuściliśmy Tiznit by udać się następnie na obiad do restauracji berberyjskiej. Jedzenie było wyśmienite, aromatyczne, jak wszystko w Maroko. Patio restauracji było jednym wielkim ogrodem z ziołami, kwiatami i owocami. Bardzo przyjemne miejsce. Mogliśmy tam chwilę odpocząć przed dalszym zwiedzaniem południa.









przed daniem głównym do tażinu warzywnego podano tradycyjny chleb marokański - znikał ze stołu bardzo szybko, taki był pyszny

Ostatnim punktem programu podczas zwiedzania marokańskiego południa były dzikie plaże z grotami rybaków. Rybacy mieszkają przy plaży przez około trzy miesiące. Groty wykute częściowo w klifie są zachwycające. Plaże puste. Hałasujące fale oceanu, które rozpryskują się o skalisty miejscami brzeg. Nieliczni pasjonaci skoków do wody. I my - garstka włóczęgów - każdy ze swoimi myślami i odczuciami. Chłonący widoki do głębi siebie, aby pozostały w pamięci jak najdłużej. Trzeba przyznać, że ten obraz zrobił na nas olbrzymie wrażenie. 


w drodze na dzikie plaże











Sunęliśmy dalej wzdłuż oceanu będąc wysoko na klifie. Jeszcze przez kilka kilometrów towarzyszyła nam woda i cudne widoki. Nasze terenówki sprawowały się dobrze w trudnym terenie. To był nasz taki mały rajd Paryż-Dakar 👍🚙.

Zobaczyliśmy Maroko w kilku odsłonach. Każda inna, każda piękna. Posmakowaliśmy i dotknęliśmy  wszystkiego na co wystarczyło nam czasu, choć to była tylko mała część tego kraju. Chętnie wrócimy zobaczyć pozostałe odsłony. Może kiedyś będzie nam to dane.
Inszallah Morocco, inszallah...

K+L

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Trzy kraje w osiem dni, czyli jesteśmy Japończykami - wybrzeże Costa de la Luz

Właściwie miałam dokończyć opisywanie wyprawy do Turcji, ale muszę ten ostatni wpis odsunąć na kiedy indziej, bo właśnie wróciliśmy z Wybrze...