Mówili, bądź jak Grek - z Zakynthos na Kefalonię

O tym, że popłyniemy na Kefalonię wiedzieliśmy zanim wybraliśmy się na Zakynthos. Jak tylko wyczytaliśmy, że rejs na tę największą z Wysp Jońskich jest w planie wycieczek fakultatywnych bardzo się ucieszyliśmy. Chcieliśmy koniecznie zobaczyć jedno miejsce - plażę Myrtos, na której kręcono zdjęcia do filmu "Kapitan Corelli" z Penelope Cruz i Nicolasem Cagem. Obowiązkowo przed wyjazdem obejrzeliśmy film, w którym pokazane piękno Kefalonii tylko utwierdziło nas w przekonaniu, że musimy to zobaczyć na własne oczy.
Wcześnie rano udaliśmy się busem do portu Agios Nikolaos skąd wypłynęliśmy w 1,5 godzinny rejs na Kefalonię. 

w tle Kefalonia, do brzegu której zmierzamy



W drodze na Kefalonię i z powrotem raz jeszcze mogliśmy podziwiać Błękitne Groty, obok których przepływaliśmy. Pech chciał, że w tym dniu od samego rana znów nie było słońca, więc niestety nie w całej okazałości ponownie oglądaliśmy to malownicze miejsce.





Podróż minęła dość szybko. Na pokładzie poznaliśmy starsze małżeństwo z Warszawy, które zjechało chyba cały świat. A jeśli nie cały to pół na pewno. Ich opowieści wypełniły nam całą drogę na Kefalonię, a że były bardzo ciekawe, to nawet nie wiedzieliśmy kiedy czas podróży się skończył. Dopłynęliśmy do portu Pessada. Nasz bus wyjechał z promu a my siedząc w nim wygodnie pojechaliśmy zwiedzać wyspę. 



Kefalonia, jak i Zakynthos leży na styku płyt tektonicznych i w związku z tym narażona jest na nieustanne wstrząsy. Wprawdzie ostatnie ogromne trzęsienie ziemi miało miejsce w 1953 roku, które spustoszyło niemal doszczętnie wszystko to co na wyspie powstało, ale małe wstrząsy zdarzają się tu bardzo często. Szczególnie uciążliwe jest to przy naprawie dróg. Jak tylko jeden fragment drogi zostanie załatany, to pęknięcia po kolejnych wstrząsach pojawiają się w innym miejscu. Szkoda, bo wyspa jest tak piękna, że żal na to patrzeć. Fakt ten trochę odstrasza turystów. Oczywiście na Kefalonii mamy infrastrukturę turystyczną, ale nie przybywają tu takie tłumy, jak na sąsiednie wyspy. Dzięki temu znajdziemy tu spokój i bez natłoku urlopowiczów można zwiedzić najpiękniejsze zakątki.
Pierwszym przystankiem podczas podróży był klasztor św. Gerassimosa - patrona wyspy. Jest to na pewno ważne miejsce ze względów religijnych - we wnętrzach XVI-wiecznej świątyni spoczywają szczątki świętego. Ci, dla których informacja ta nie ma znaczenia mogą po prostu odpocząć i rozkoszować się widokami w bardzo pięknym i spokojnym miejscu. Obowiązuje tu bezwzględna cisza. Przed murami klasztoru od lokalnych sprzedawców można nabyć miody o różnych smakach.










Kolejny postój podczas podróży to Jaskinia Drogarati - majestatyczna o wyjątkowej akustyce i rozmiarze sal koncertowych. Występowali w niej Maria Callas i Luciano Pavarotti. We wnętrzu jaskini panuje stała temperatura 18 stopni Celsjusza, więc wejście do niej z upalnego powietrza daje niemałe wytchnienie. Naszym oczom ukazały się wyjątkowej urody i wielkości stalaktyty, stalagmity i stalagnaty. Odkryta 300 lat temu po wielkim trzęsieniu ziemi, jej wiek natomiast szacowany jest na prawie 100 milionów lat. Do jaskini prowadzi 118 schodów mokrych od wilgoci, więc warto mieć na sobie odpowiednie obuwie (niekoniecznie miejskie sandałki 😉).














Orzeźwieni powietrzem jaskini udaliśmy się dalej, do istnego cudu natury - do podziemnego Jeziora Melissani. O jeziorze nikt nie słyszał aż do trzęsienia ziemi w 1953 roku. Żywioł z jednej strony zrównał wyspę z ziemią, a z drugiej odkrył przed człowiekiem widoki, których nie sposób sobie nawet wyobrazić. Przez zapadnięcie się części sklepienia jaskini oczom miejscowych ukazało się podziemne jezioro o barwach zmieniających się w zależności od kąta padania światła. Głębokość jeziora to około metra do nawet czterech w najgłębszym miejscu. Po jeziorze pływa się łódkami, które "prowadzone" są przez lokalnych "gondolierów". Nam się trafił wybitny. Śpiewał nam podczas całej przejażdżki, zagadywał, pytał skąd jesteśmy. Łódki prowadzone są wzdłuż ścian jaskini, które porośnięte są stalaktytami liczącymi 20 tysięcy lat. Widok jest tak nieziemski, że nie wiem jakich słów użyć, aby oddać jego piękno. Może nie będę opisywać. Zobaczcie sami, choć zdjęcia oczywiście nie oddają do końca tego, co zarejestrowało oko...








ten człowiek, który stoi to nasz gondolier :)

wyrwa w sklepieniu jaskini, dzięki której odkryto jezioro





Nie powiem, po Navagio Beach Jezioro Melissani to drugie w tym regionie miejsce, które odbiera mowę. Mieliśmy chwilę, aby dojść do siebie i pojechaliśmy dalej, bo atrakcji w tym dniu czekało więcej. Po krótkiej chwili dotarliśmy do przepięknej, malowniczej wioski Agia Efemia, skąd na wyciągnięcie dłoni ukazała nam się Itaka - wyspa Odyseusza. W niesamowicie cichym miejscu zjedliśmy lunch w tawernie, wspomogliśmy się kawą, zakupiliśmy kilka pamiątek i rokoszowaliśmy się cudnymi widokami. Można by tam zostać na dłużej. Piękna miejscowość.









w tle, po lewej stronie Itaka
w centrum Agia Efemia







Zbliżaliśmy się powoli do clou programu, czyli sławnej plaży Myrtos. Naprawdę widok jest przecudny. 

plaża Myrtos





Z punktu widokowego udaliśmy się dalej do stolicy Kefalonii - Argostoli. Droga do miasta jest tak malownicza, że nie wiadomo było kiedy robić zdjęcia, a kiedy nie. Wszystko było piękne. Za każdym zakrętem, przy każdej zatoczce. Majestatyczne klify skąpane w lazurowym Morzu Jońskim, małe plaże, ukazująca się roślinność. Bajkowe widoki. Po drodze widzieliśmy w jaki sposób Grecy hodują owoce morza oraz mieliśmy okazję obejrzeć pozostałości po trzęsieniach ziemi.







hodowla owoców morza - kręgi na powierzchni morza


Dotarliśmy do Argostoli. W stolicy Kefalonii czekała na nas niespodzianka, której się nie spodziewaliśmy - mieliśmy okazję podziwiać żółwie Caretta-Caretta, które mają swoje miejsce lęgowe w Zatoce Laganas u wybrzeży Zakynthos. Dotarły aż tutaj, jakby chciały się z nami przywitać i pożegnać jednocześnie. Samo miasteczko bardzo przyjemne, z mnóstwem kawiarenek, sklepików, straganów z owocami i warzywami. Bardzo miłe zakończenie zwiedzania Kefalonii.



wypatrujemy żółwi
nasza cierpliwość została nagrodzona - są!















Opuszczamy Kefalonię i opuszczamy Zakynthos. Było zjawiskowo, kolorowo, odkrywczo, zachwycająco, nieziemsko. Mała wyspa a dostarczyła nam wielu niezapomnianych na długie lata wrażeń. Co warto przywieźć z Kefalonii? - oczywiście wino Robola i Mavrodaphne. Pierwsze z nich jest wytrawne o dymnym posmaku, drugie (moje ulubione) - ciężkie, naturalnie słodkie, zwane "czarnym laurem". Jeśli ktoś lubi przyrodę i niekoniecznie zatłoczone miejsca to Zakynthos, Kefalonia i Peloponez są właśnie tym czego szuka.
Grecjo jesteś piękna! Grecjo wrócimy! Dlatego nie mówimy żegnaj. Mówimy do zobaczenia 👍💙😎😍 .

 


K+L


1 komentarz:

  1. Marcin Rabczyńskiczwartek, 03 lipca, 2025

    Wasza relacja idealnie pokazuje, że we dwoje można się bawić najlepiej. W Zakynthos mieliśmy okazję być - tutaj się oświadczyłem, a teraz pora na Kefalonię. Przez https://kefalonia.pl/ zarezerwowałem hotel na sierpień i nie mogę się doczekać. Oba miejsca dzieli w zasadzie podróż promem.

    OdpowiedzUsuń

Trzy kraje w osiem dni, czyli jesteśmy Japończykami - wybrzeże Costa de la Luz

Właściwie miałam dokończyć opisywanie wyprawy do Turcji, ale muszę ten ostatni wpis odsunąć na kiedy indziej, bo właśnie wróciliśmy z Wybrze...