Szczypta orientu, czyli jak to w Turcji było... - o Pamukkale i o tym, że niełatwo być pilotem wycieczki

Kolejne odwiedzone przez nas miejsce w Turcji to Pamukkale i starożytne miasto wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Z Kuşadası do Pamukkale dzieliła nas odległość 190 km. Podróż odbywała się w doborowym międzynarodowym towarzystwie. W związku z tym, że w naszym hotelu byliśmy jedynymi Polakami, a w całym regionie było nas aż sześć osób (przypominam - trudny czas dla tureckiej turystyki), nie było żadnej możliwości, aby pojechać na zwiedzanie z rodakami. Nie mogliśmy odpuścić jednak zobaczenia najważniejszych miejsc, więc nie namyślając się ani sekundy poprosiliśmy naszą rezydentkę, aby zapisała nas do grupy międzynarodowej. A co!  Raz się żyje! Zaopatrzeni jak zwykle w przewodnik i znajomość kilku języków (jak się szybko okazało lata nauki rosyjskiego nie poszły na marne) usadowiliśmy się wygodnie w autokarze, który czekał pod naszym hotelem, skąd rozpoczęło się zbieranie towarzyszy podróży. Oprócz nas był tam jeszcze niepozorny młody człowiek, o którym jeszcze nie wiedzieliśmy, że będzie to jedna z ważniejszych osób na pokładzie. Ostatni do autokaru dosiadł się nasz pilot - rodowity Turek. Jego mina, gdy nas wszystkich zobaczył - bezcenna. Taka grupa nie trafiła mu się chyba jak żyje. Oprócz nas byli reprezentanci Rumunii, Azerbejdżanu, Rosji, Mołdawii i Iranu. Turek zdębiał i zapewne w myślach już się martwił jak on się z nami wszystkimi dogada. Nasza grupa była spora, ale dosłownie tylko kilka osób znało angielski i tyle samo niemiecki (bo takimi językami władał pilot). Reszta ni w ząb, ale wszyscy chętni na zwiedzanie :). I w tym momencie objawił się Misza - człowiek orkiestra, który wybawił z opresji naszego pilota, bowiem jak się okazało był Rosjaninem władającym angielskim - większa część siedzących w autokarze odetchnęła z ulgą (bo większa część władała rosyjskim). Gdyby szczęścia było mało, jedna rumuńska piękna niewiasta ofiarowała swoją pomoc w tłumaczeniu z angielskiego swoim rodakom. W najgorszym położeniu byli Irańczycy. Na szczęście ktoś z ich grupy słabo, ale zawsze władał angielskim. Tak więc, "zaopatrzeni" w trzech przewodników, którzy jeden po drugim tłumaczyli to co przekazywał Turek ruszyliśmy na podbój jednego z piękniejszych miejsc Azji Mniejszej. Muszę przyznać, że był to bardzo wesoły międzynarodowy autobus. Dzięki Miszy odświeżyliśmy sobie język rosyjski. Szybko mogliśmy "wyłączyć" nasłuch angielski. Gdy zwiedzaliśmy kolejne obiekty, pilot pytał za każdym razem, w której grupie chcemy być - angielskiej, czy rosyjskiej. Podążaliśmy za Miszą - tak jakoś swojsko nam się go słuchało (nasze Panie rusycystki byłyby na pewno bardzo zadowolone :)).


"Białe tarasy" Pamukkale i antyczne miasto Hierapolis (założone przez pergamońskiego króla Eumenesa II w 190 roku p.n.e.) żyją ze sobą w ścisłej symbiozie. Pamukkale znaczy dosłownie "zamek z bawełny" i tak też wygląda. Z daleka wydaje się, jakby to śnieg zalegał na zboczach. Woda, która wypływa ze źródeł wzgórza bogata jest w wapień, który osadzał się na zboczu, tworząc kaskadowe nacieki zwane tarasami lub basenami. Wody termalne bogate w lecznicze minerały przyciągały już od czasów antycznych licznych kuracjuszy, dlatego z czasem powstała tam miejscowość uzdrowiskowa Hierapolis. Temperatura wody w basenach waha się od 30 do 55 stopni Celsjusza. Na terenie Pamukkale-Hierapolis oprócz wapiennych tarasów zwiedzić można Muzeum Archeologiczne, świątynię Apollina, teatr oraz budynek oznaczony jako Antyczny Basen lub Basen Kleopatry. Jest to basen z wodą termalną, który działa już od czasów rzymskich, a jego nazwa - Basen Kleopatry - wywodzi się z niepotwierdzonej historycznie legendy, według której był on prezentem dla władczyni Egiptu od Marka Antoniusza. Legenda, czy też nie, basen robi wrażenie i ja tam mogę sobie wyobrazić, że dla urody i zdrowia pluskała się w nim piękna Kleopatra. 








ruiny starożytnego teatru w Hierapolis



Basen Kleopatry

Aby wejść do tarasów należy bezwzględnie zdjąć buty. Właściwie już przed tarasami służby porządkowe pilnują, aby nikt nie wchodził w obuwiu. Po kilkudziesięciu krokach na bardzo śliskiej powierzchni można zanurzyć nogi po kolana w wodzie kredowej. Cały czas trzeba uważać, bo podłoże jest miałkie i śliskie, więc o upadek nie jest trudno. Warto zabrać ze sobą strój, ponieważ w tarasach można się kąpać. Właściwie kąpać to za dużo powiedziane, bo tarasy nie są zbyt głębokie, ale posiedzieć w wodzie bogatej w minerały to na pewno tak :). Bardzo ciekawe i odprężające doznanie. No i oczywiście nieziemskie widoki roztaczające się ze wzgórza na dolinę. Podczas naszego pobytu w Pamukkale było okropnie gorąco, dookoła nad górami była burza, a nad nami cisza - zupełna cisza.










związani węzłem, bo zimno ;)

Symbolem tego miejsca jest kogut, zwany kogutem z Denizli. Słynie on z tak długiego piania, że dosłownie umarłego z grobu by na równe nogi postawił. O legendzie koguta z Denizli i jego zasługach dla mieszkańców możecie przeczytać TUTAJ. Ciekawa historia. Czy prawdziwa? Jak to w każdej legendzie, czy bajce - może coś w tym jest. Kogut wygląda okazale. Oczywiście na okolicznych straganach i w sklepikach można kupić jego figurkę. Trochę się naszukałam, ale udało mi się go namierzyć w internetach. Sami posłuchajcie jaki ma głos na żywo - KOGUT Z DENIZLI.
A tak wygląda w całej krasie jego pomnik w centralnym miejscu Pamukkale.





Kolejny piękny punkt na mapie świata odwiedzony i zwiedzony. Kolejne obrazy, które pozostaną w naszej pamięci. Wszędzie człowiek chciałby wrócić, ale wiadomo, że tak się nie da. Świat czeka, inne miejsca czekają, plany w głowie ułożone, ale prawda jest taka, że jak się stoi i patrzy na cud natury, to człowiek chciałby tak w tym patrzeniu pozostać, albo... przynajmniej tam wrócić.
Nad nami krążyli lotniarze, jakby zupełnie nie zważali na trwającą dookoła burzę. Starożytne ruiny zostaną, w nadziei, że kolejne trzęsienie ziemi je oszczędzi. Następni włóczędzy do Pamukkale przybędą.
Niezmiennie nowe miejsca nas cieszą i zachwycają. A pisanie o tym, co jest już przeszłością pozwala powrócić wspomnieniami do tego co przyjemne.






K+L

Trzy kraje w osiem dni, czyli jesteśmy Japończykami - wybrzeże Costa de la Luz

Właściwie miałam dokończyć opisywanie wyprawy do Turcji, ale muszę ten ostatni wpis odsunąć na kiedy indziej, bo właśnie wróciliśmy z Wybrze...