Zimny kraj gorącego słońca - Maroko 2018 - Essaouira, miasto wiatrów alizee

Słynne atlantyckie wiatry alizee, które przez większą część roku przenikają do szpiku kości, dały nam się we znaki zanim jeszcze wjechaliśmy do As-Sawiry (fr. Essaouira; ok. 170 km na północ od Agadiru w kierunku Casablanki) - na postoju na krokodylim punkcie widokowym. Punkt widokowy zwie się krokodylim oczywiście nie dlatego, że z Atlantyku wyskakują te olbrzymie gady, ale dlatego, że wypłukane przez ocean i przewiane przez silne wiatry skały mają kształt paszczy krokodyla. W tym jakże urokliwym zakątku Maroka mogliśmy zobaczyć moc żywiołu oceanu, siłę wiatru i piękno krajobrazu. Siła wiatru jest tak ogromna, że z trudem utrzymywaliśmy się na własnych nogach, nie wspominając o trzymaniu sprzętu audio-video i rejestrowaniu nim jednocześnie tego, co dookoła nas.  A uwierzcie, że to co było dookoła nas to majstersztyk stworzony przez matkę naturę.





Droga wiodąca do Essaouiry jest niezwykle malownicza. Przez większą jej część jechaliśmy wzdłuż oceanu, by następnie wjechać w pasmo Atlasu Wysokiego i na końcu znów znaleźliśmy się nad Atlantykiem. Podczas tej podróży mieliśmy okazję zobaczenia dość biednej części Maroka. Ludzie żyją tu niezmiernie skromnie. Niektóre zabudowy nie posiadają bieżącej wody ani prądu. No właśnie... zabudowy. Coś, co dla nas wygląda jak barak, czy bunkier, dla typowej wiejskiej rodziny jest domem. Budynki na zewnętrznych ścianach nie posiadają okien. Jest to zabieg celowy, który ma eliminować przedostawanie się ciepła do wewnątrz i nadmierne przegrzewanie. Światło naturalne wpada przez wewnętrzne patio, które jest słabo widoczne z perspektywy podróżujących busem. Domostwa wykonane są z gliny. Budulec ten jest bardzo ekologiczny - latem powoduje, że w pomieszczeniach panuje przyjemny chłód, a zimą zatrzymywane jest ciepło. Tu nikogo nie stać ani na ogrzewanie, ani na klimatyzację. Ludność zajmuje się wypasaniem bydła i tłoczeniem oleju arganowego. W każdej z niewielkich osad na pierwszym planie zawsze widoczna była szkoła (lub przedszkole) - bo budynki są pomalowane na różne kolory oraz oczywiście meczet. Zwyczajowo na wsiach marokańskich trzyma się psy na dachach domostw, co jest okropne i niehumanitarne. W ten sposób ludność czuje się pewniej zabezpieczając się przez ewentualnym złodziejem. Na szczęście nam nie udało się zobaczyć takiego obrazka, więc mamy nadzieję, że jednak odchodzi się od tego pomysłu.




budynki w większych miastach mocno kontrastują z tymi na wsiach
typowa wiejska zabudowa


kolorowy budynek to miejscowa szkoła

Essaouira to 70 tysięczne, biało-niebieskie miasto popularne wśród Europejczyków również ze względu na tradycje hipisowskie. W latach 60. ubiegłego stulecia na miejscowej plaży swoje improwizowane koncerty dawał nie kto inny tylko Jimi Hendrix. Piękna, monstrualnie duża plaża w połączeniu z wiatrami alizee powoduje, że Essaouira jest nie tylko afrykańskim zagłębiem sportów wodno-powietrznych: wind- i kitesurfingu. Tutejsza medina różni się od typowych starówek marokańskich. Zabudowa jest bardziej uporządkowana, uliczki są przestronniejsze, przypominające te europejskie. Sklepikarze mniej "uciążliwi" dla turystów. Dają czas do namysłu. W większym spokoju można pooglądać wszystko to z czego miasto słynie - biżuterię, malarstwo, rzeźbę. Z drugiej strony jest tu drożej niż w innych zakątkach Maroka, bowiem Essaouira to miasto artystów. Na każdym kroku widnieją galerie z prawdziwą sztuką.
Zwiedzanie miasta rozpoczęliśmy od przejścia przez port rybacki, gdzie rybacy rozplątują sieci przygotowując je do kolejnych połowów. W porcie mieliśmy również okazję podpatrzeć budowę większych łodzi oraz renowację tych uszkodzonych. Nad miastem, szczególnie w części portowej, fruwają chmary mew, które robią taki hałas, że nie słychać nic innego. 








Wprost z portu udaliśmy się na mury obronne okalające medinę. Ufortyfikowane nabrzeże La Scala sprzed 250 lat, kiedyś pełniące oczywiście funkcję militarną, obecnie spełnia inną rolę - chroni przed lodowatymi podmuchami wiatru oraz stanowi miejsce do tworzenia pięknych zdjęć. Mury są licznie oblegane przez turystów. Wiatr oczywiście mocno utrudnia uchwycenie obrazów w kadrze, ale ma to swój urok. Zrobienie zdjęcia jest niezwykle mozolne, ale jak już się uda je wykonać to radość jest nieopisana. Włosy czesane wiatrem - co widać 😂 i co ciekawe prawie żadnej fali na oceanie. Zjawisko. 
Obeszliśmy mury podziwiając widoki, aby następnie udać się w uliczki mediny - już bez wiatru - gdzie naszym oczom ukazały się liczne galerie. Niektóre ze sztuką przez duże "S".




















Marokańczycy są mistrzami przeciskania się wąskimi uliczkami mediny lub souków. Wjadą wszędzie, choćby wydawało się człowiekowi, że nie ma takiej możliwości.


Wychodząc z części artystycznej mediny udaliśmy się dalej uliczkami, przy których znajdują się liczne restauracje oraz sklepiki, gdzie można zaopatrzyć się w naprawdę ciekawe pamiątki. Można było na przykład kupić ładną biżuterię czy maski. Tuż za sklepami z pamiątkami souk zmienił swoje oblicze - znaleźliśmy się na targu rybnym (w końcu jesteśmy w mieście portowym), gdzie również można było nabyć przyprawy i inne ingrediencje.










Obeszliśmy całą medinę wzdłuż i wszerz. Nacieszyliśmy oczy barwną codziennością miasta wiatrów. Posiedzieliśmy przy porcie obserwując zachowania Marokańczyków w ich zwykłych czynnościach. Trafiliśmy na demonstrację. Trzeba przyznać, że życie toczy się tu nieśpiesznie. Ludzie tylko jacyś tacy bardziej poubierani 😉.
Na koniec udaliśmy się na plażę, gdzie zapaleńcy sportowi poddawali się sile wiatru i wody.








W drodze powrotnej z Essaouiry do Agadiru zatrzymaliśmy się w manufakturze, w której kobiety zrzeszone w spółdzielni wytwórczej produkują ręcznie olej arganowy oraz kosmetyki na bazie oleju. Trzeba przyznać, że mają naprawdę niemałą ofertę swoich wyrobów. W ten sposób zarabiają na życie przy okazji pokazując turystom tę bardzo praco- i czasochłonną wytwórczość. Zostaliśmy oczywiście poczęstowani herbatką (to tradycja w Maroko), lokalnymi miodami oraz marokańskim specjałem - amlou - o konsystencji miodu i o smaku nutelli. Jest to pasta o z oleju arganowego, migdałów i miodu. Wychodząc z manufaktury zobaczyliśmy jeszcze jednego mieszkańca tego miejsca - małego wielbłądka.








Owiani mroźnym wiatrem i pełni wrażeń podziwialiśmy piękne widoki z okien naszego busa. Atlantyk w wieczornym słońcu wyglądał zupełnie inaczej niż w porannym.








K+L

Trzy kraje w osiem dni, czyli jesteśmy Japończykami - wybrzeże Costa de la Luz

Właściwie miałam dokończyć opisywanie wyprawy do Turcji, ale muszę ten ostatni wpis odsunąć na kiedy indziej, bo właśnie wróciliśmy z Wybrze...