Zimny kraj gorącego słońca - Maroko 2018 - królewski Marrakesz

Marrakesz nazywany jest perłą południa, gdzie czas zatrzymał się wieki temu. Marrakesz to również brama południa - stąd liczni śmiałkowie udają się na Saharę. Marrakesz to miasto pełne kolorów, zapachów i dźwięków - dla jednych męczące, dla innych nie. Geneza nazwy Marrakesz to nic innego niż "przejeżdżaj i uciekaj". Kto już raz przybył to tego miasta na zawsze je zapamięta. To miasto targowisk, handlarzy, turystów i pięknych parków. To miasto zbudowane w jednym kolorze - kolorze ochry. To miasto, w którym żaden budynek nie może być wyższy niż minaret Kutubijja (69 metrów wysokości). Marrakesz - miasto intrygujące i kontrowersyjne. Zapraszamy na zwiedzanie.
Wyprawę do Marrakeszu rozpoczęliśmy przed godziną ósmą rano, dokąd udaliśmy się z Agadiru. Po drodze czekała na nas niebywała atrakcja w postaci kóz na drzewach arganowych. Tak, tak - kóz na drzewach... Turyści zmierzający do Marrakeszu w pośpiechu wysiadają z autokarów i busów i pędzą zobaczyć z bliska to niesamowite zjawisko. Kozy wręcz przeciwnie - mają w nosie turystów, spokojnie żują śniadanko złożone z liści i owoców arganowców. Tylko lokalny pastuszek jest czujny 😀. Z gracją przemyka pomiędzy gapiami zachęcając do wrzucenia dirhama lub dwóch do kabzy. Nie ma patrzenia bez płacenia. Koza niby zwykłe zwierzę - bo kto nie widział kozy. Ale koza na drzewie to już nie lada gratka i za taki widok płacić trzeba 😉.




Zwiedzanie Marrakeszu rozpoczęliśmy od prawdziwej oazy ciszy, spokoju i kolorów w samym środku betonowej dżungli nowego miasta ville nouvelle - od ogrodów Majorelle. W latach 20. minionego stulecia ogrody założył francuski malarz Jacques Majorelle, który zafascynowany kobaltowym kolorem widniejącym na kombinezonach francuskich robotników, przeniósł go na budynki mieszczące się w ogrodach. Majorelle twierdził, że ten kolor fantastycznie prezentuje się w marokańskim słońcu. Po śmierci Majorella w podupadające ogrody drugie życie tchnął nie kto inny, tylko słynny projektant mody Yves Saint-Laurent wraz ze swoim partnerem. W ogrodach, które są parkiem botanicznym ze wspaniałą subtropikalną roślinnością, znajduje się miejsce pamięci projektanta. Zażyczył on sobie, aby po śmierci jego prochy częściowo spoczęły w tym właśnie miejscu.
Ogrody Majorelle to miejsce tak malownicze, że w ogóle nie chciało nam się stamtąd wychodzić.










Po opuszczeniu ogrodów udaliśmy się wraz z naszym miejskim przewodnikiem, zwanym "Tuptusiem" (wyglądającym niczym mnich tybetański) do najwspanialszego minaretu Maroka i chyba całej Afryki, Kutubijja. Minaret wraz z meczetem znajdują się tuż obok placu Jemaa el-Fna, ale o nim później. Do meczetów w Maroku nie można wchodzić. Jedyny udostępniony turystom - innowiercom znajduje się w Casablance. Zakaz obowiązuje po tym, jak francuscy żołnierze pod wpływem alkoholu wtargnęli podczas modlitwy do meczetu demolując go. Minaret Kutubijja jest piękną budowlą górującą nad miastem.

nasz wspaniały marokański przewodnik po Marrakeszu





Wprost spod meczetu przejechaliśmy naszym autokarem pod bramę miejską, po przejściu której rozpoczęliśmy wędrówkę po zabytkowej medinie (wpisanej na listę światowego dziedzictwa UNESCO). Wąskimi uliczkami przeszliśmy do istnego cudu architektonicznego - grobowców saadytów, najbardziej znanej nekropolii, gdzie spoczywają władcy. Najstarszy grobowiec pochodzi z 1557 roku. Pełna przepychu sala pochówku Ahmada al-Mansura, jego synów i następców, uważana jest za jeden z najświetniejszych przykładów sztuki mauretańskiej. Marmur, drewno cedrowe i złote zdobienia sprawiają wrażenie, jakby się było w krainie tysiąca i jednej nocy.






wąskie uliczki Marrakeszu

grobowce saadytów




Po wyjściu z grobowców saadytów udaliśmy się dalej uliczkami miasta do Pałacu de la Bahia, obserwując po drodze typowe marokańskie życie. Najbardziej kreatywnie jest przy przechodzeniu przez ulicę. Żadne przepisy ruchu drogowego nie obowiązują, a każdy uczestnik stosuje własne prawo - od kierowców po pieszych, czyli kto pierwszy, ten lepszy lub ewentualnie prawo silniejszego 😃💪.




uwielbiam robić zdjęcia drzwiom - w Maroku miałam mnóstwo okazji ku temu








 
Pałac de la Bahia jest jedną z najbardziej reprezentacyjnych rezydencji w mieście. Starsza jego część powstała w latach 60. XIX wieku na zamówienie niejakiego Sidi Musy, który zrobił oszałamiającą karierę - z niewolnika stał się wezyrem. Luksusowe apartamentowce wokół wspaniałego dziedzińca, prywatne pomieszczenia wezyra wraz z haremem oraz zaciszny park tworzą tu niesamowitą atmosferę. Mimo tłumu turystów widać magię dawnych czasów. Wspaniała architektura dodaje majestatu temu miejscu...















Zachwyceni tym co zobaczyliśmy, nieśpiesznie udaliśmy się do restauracji berberyjskiej, we wnętrzu której czuliśmy się właściwie jak w pałacu, w którym przed chwilą byliśmy. Ze zgiełku ulicy weszliśmy wprost do krainy baśni. W takim lokalu nie byliśmy nigdy. Potraktowano nas iście po królewsku. Kolory wnętrza są nie do opisania. Z wrażenia nie wyjęliśmy nawet kamery. Dobrze, że zrobiliśmy chociaż zdjęcia. Było tam tak pięknie, że nie liczyło się to co na stole, choć oczywiście kuchnia marokańska należy do jednej z lepszych, której próbowaliśmy.









Posileni i po krótkim odpoczynku mogliśmy udać się na najważniejszy plac Marrakeszu - Jemaa el-Fna. Plac to jeden wielki tygiel kulturowy, gdzie przeplatają się języki. Tu można zobaczyć zaklinaczy węży, treserów małpek, samozwańczych dentystów, wróżbitów, artystów. Plac po zachodzie słońca zamienia się w jeden wielki stół - można się najeść do syta próbując kuchni ulicznej. Zanim weszliśmy na plac, przeszliśmy przez największy souk w Marrakeszu, gdzie mogliśmy zobaczyć czynne manufaktury, w których wyrabia się rękodzieło. Odwiedziliśmy również miejscową zielarnię, w której świetnie mówiący po polsku Marokańczyk zachwalał swoje wyroby. Cała wycieczka zaopatrzona w to i owo, pachnące specjały na niedomagania lub przeciwnie - na miłość, udała się na plac Jemaa el-Fna, aby zakosztować hałasu miasta, poczuć jego klimat i magię. O zachodzie słońca opuściliśmy piękny Marrakesz - miasto o wielu twarzach, miasto kontrastów, miasto turystów i wielu kultur. Była to wycieczka do zupełnie innego dla nas świata.










czyściciel butów uznał, że nasza pilotka ma brudne obuwie

na placu Jemaa el-Fna
 




K+L

Zimny kraj gorącego słońca - Maroko 2018 - pieszo po Agadirze

Jeszcze w emocjach, jeszcze pod ogromnym wrażeniem kolorów, zapachów, smaków, widoków, ludzi. W głowie setki obrazów, w uszach hałas ulicy w Marrakeszu miesza się z ciszą ogrodów Majorelle i małej Sahary. Bezkres regionu Souss-Massa, majestatyczne pasma Atlasu Wysokiego i Antyatlasu, miasto mew i artystów Essaouira, warowny Tiznit, turystyczny Agadir, dzikie plaże z grotami rybaków, ocean, kozy na drzewach arganowych. Wszystko piękne, barwne, egzotyczne. W tym obrazie Marokańczycy - Berberowie i Arabowie - lekko wyciszeni bo akurat przeżywają ramadan - dziewiąty święty miesiąc kalendarza muzułmańskiego. Takie właśnie objawiło się nam Maroko - kraj pełen kontrastów krajobrazowych, pysznej kuchni, przyjaznych ludzi, lodowatego wiatru i gorącego słońca.


Po prawie 5 godzinach lotu z Warszawy wylądowaliśmy w Agadirze, gdzie od razu na lotnisku zderzyliśmy się z mnóstwem formalności, po przejściu których mogliśmy już rozkoszować się gościnnością króla Muhammada VI 😎😊. Podczas krótkiej podróży z lotniska do hotelu ze zdziwieniem obserwowaliśmy miejscową ludność, a właściwie ich stroje. Przypominam, jesteśmy w Afryce, jest czerwiec, my - turyści prawie w strojach kąpielowych, a tubylcy....w kurtkach i czapkach!!! Myślę sobie - trochę dziwne, ale po kilku godzinach moje zdziwienie zniknęło, jak poczułam na sobie siłę lodowatego wiatru od oceanu. Naprawdę można nabawić się bólu korzonków. My tam byliśmy tylko na trochę, oni zmagają się się z tymi wiatrami na co dzień. W ogóle klimat Maroka jest fenomenem. Jak tylko przestaje wiać, to słońce grzeje tak mocno, że aż parzy skórę a przejście bosą stopą po piasku graniczy z cudem.

lotnisko w Agadirze

Sam Agadir to bardzo urokliwe, dość duże miasto. W ramadanie spokojne. Mieszkańcy prawie niezauważalni, turystów jeszcze mało. Wzdłuż linii brzegowej przez 7 kilometrów ciągnie się promenada, którą można spacerować od portu i mariny aż po część plaży należącej do króla. Na promenadzie oczywiście liczni "handlarze". Nagabują do kupna tak dziwnych rzeczy, że w życiu bym na to nie wpadła. Nie są zbyt uciążliwi. Zagadują po polsku, chcą poznać jak najwięcej słówek (oczywiście, żeby następnego rodaka naciągnąć na to i owo 😉). Języki się mieszają - słychać francuski, angielski i niemiecki. No i oczywiście polski. Marokańczycy to poligloci. W szkole podstawowej dzieci uczą się jednocześnie trzech języków: francuskiego, arabskiego i berberyjskiego. W gimnazjum dochodzi język angielski. To co to dla nich nauczyć się kilkunastu słów po polsku 😃.
Mieszkaliśmy tuż nad oceanem, który swoją temperaturą bardzo pozytywnie nas zaskoczył. Jest dużo cieplejszy niż nasz Bałtyk w szczycie sezonu. Serio 😄. Codziennie więc mogliśmy podziwiać jego ogrom, piękny szum i zachody słońca.






Marokańczycy w ramadanie poszczą od wschodu do zachodu słońca. Na dwie godziny przed zachodem zbierają się na plaży całe rodziny, grupy przyjaciół i znajomych. Ludzie usypują z piasku "stoły", zakładają serwety i układają na nich mnóstwo jedzenia i picia. Niektórzy przychodzą ze stołami i krzesłami, dekorują je jakby miało się tam odbyć wesele i biesiadują do późnych godzin nocnych. Bawią się, śpiewają, grają. Trzeba przyznać, że wygląda to zjawiskowo. I tak wieczór w wieczór. Życie na plaży zamiera bardzo późno.




W 1960 roku Agadir nawiedziło potężne trzęsienie ziemi, w którym zginęło od 15 do 18 tysięcy osób. Nie przetrwał żaden zabytek. Miasto odbudowano od nowa. Jest teraz nowoczesne, powstało niczym feniks z popiołów. Jedyną pozostałą w niewielkiej części budowlą jest kazba i mury obronne fortecy wraz z łukiem wejściowym, która została wzniesiona w 1540 roku przez sadyckiego sułtana. Forteca w latach późniejszych miała znaczenie militarne z powodu swojego położenia na wzgórzu liczącym 236 m n.p.m. Ze wzgórza roztacza się przepiękny widok na panoramę Agadiru, portu oraz na ocean. Na stoku wzgórza ułożony jest podświetlany w nocy napis: "Bóg, król, naród" widoczny niemal z każdego miejsca w mieście. Jako, że wędrówkę na wzgórze rozpoczęliśmy w upale, stwierdziliśmy, że w jedną stronę (tę gorszą) wjedziemy taksówką, a z powrotem zejdziemy pieszo. Kierowca, który nas wiózł niespecjalnie przejmował się naszym bezpieczeństwem. Jadąc krętą drogą przez cały czas w najlepsze utrwalał widoki swoim telefonem. Chyba dawno nie był na kazbie, a my woleliśmy się nie wychylać, bo wiadomo - ramadan, a w ramadanie człowiek głodny, a jak głodny to i zły 😉. Schodząc w dół spotkaliśmy kozy, które w Maroko (obok kotów) są najczęściej spotykanymi zwierzętami.

nasz szalony kierowca




 


kazba wieczorem prezentuje się jeszcze piękniej

Atrakcją Agadiru jest także mini - zoo w środku miasta - Valee des Oiseaux (Dolina Ptaków). W wyschniętym korycie rzeki urządzono park z wolierami dla ptaków oraz wybiegami dla zwierząt. Jest plac zabaw dla dzieci, mnóstwo zieleni i kwiatów.







Przechodząc przez park skracamy sobie drogę do sklepu Uniprix, w którym można kupić pamiątki, kosmetyki, odzież, spory wybór olejów arganowych zarówno kosmetycznych, jak i spożywczych oraz alkohol. Wprawdzie nie można się tam targować, ale ceny są naprawdę przystępne. Jest tam imponujący wybór win marokańskich. My zakupiliśmy wino szare. Jeszcze nie próbowaliśmy, więc póki co nie możemy opowiedzieć o jego smaku.

Przechodząc uliczką wzdłuż mini - zoo natknęliśmy się na zielarnię/herbaciarnię z masażystą-uzdrowicielem w środku. Tylko na nas spojrzał i podał całą listę dolegliwości, na które cierpimy. Oczywiście na te wszystkie nasze niedomagania ma doskonałe lekarstwa: oleje, zioła i swoje cudowne ręce. Napoił nas herbatką, wymasował, zakupiliśmy mieszankę herbat na stres, witalność i wspaniałe życie (jest pyszna!!!), oskubał nas prawie do żywego, ale na jego olejki nie daliśmy się już naciągnąć - choć nie twierdzę, że były złe.



Zrelaksowani i napojeni boskim naparem zielonej herbaty mogliśmy udać się dalej.
Jeśli chodzi o zakup oleju arganowego to odradzono nam zaopatrywanie się w niego na soukach. Niestety w takich miejscach potrafi on być mocno "ochrzczony". Kupiliśmy więc olej arganowy i olej z opuncji figowej z certyfikatem ze sprawdzonego źródła.
Na targ w Agadirze trzeba się udać koniecznie. Jest tam tak kolorowo i bajecznie. Można nabyć wszystko czego dusza zapragnie. Od pomidora po zmywarkę, od cebuli po całą sypialnię, czy telewizor. Można chodzić godzinami i podziwiać. Targowaliśmy się dzielnie i nie powiem kilka skarbów nabyliśmy 😊.














Mimo, iż w samym hotelu nie spędzaliśmy za wiele czasu, to po całym dniu łazęgowania miło było odsapnąć. Tym bardziej, że mieszkaliśmy prawie w ogrodzie.







codziennie na śniadaniu pan w tradycyjnym stroju berberyjskim parzył pyszną zieloną herbatę z miętą

kelnerzy raz po raz obsypywali nas kwiatami :)
piękne tażiny w restauracji hotelowej; też taki sobie przywiozłam :)

K+L

Trzy kraje w osiem dni, czyli jesteśmy Japończykami - wybrzeże Costa de la Luz

Właściwie miałam dokończyć opisywanie wyprawy do Turcji, ale muszę ten ostatni wpis odsunąć na kiedy indziej, bo właśnie wróciliśmy z Wybrze...